wtorek, 14 lipca 2009
czwartek, 18 czerwca 2009
mara 12
..zupa żółwiowa..przepis, to przepis, choć sumienie nie pozwala wrzucam żółwia do wody i gotuję całą noc..zajmuję wszystkim myśli, by zapomnieć, zracjonalizować, że tak się robi i że inni....budzę się nad ranem, w malignie, z potwornym poczuciem winy..żółw jeszcze żyje; nalewam do wanny zimnej wody, paruje, skorupa całkowicie miękka, ja wiję się z bólu, rwę włosy i wbijam w ziemię paznokcie..żółw kona w męczarniach..nie mogąc powiedzieć jak mnie nienawidzi, nie mogąc okazać cierpienia..odchodzi w milczeniu, niezrozumieniu, niewyobrażalnych katuszach...rozpaczliwie dolewam zimnej wody...
mara11
...szeleszczące, opadające liście tworzące gruby dywan..dostrzegam w oddali skulony zarys postaci, czuję niepokój, swój niepokój....boję się, bardzo się boję...wiem, że z każdym krokiem przybliżającym mnie do tej postaci zapada decyzja o braku powrotu do mojego spokojnego świata; mam tego świadomość jednak coś paraliżuje moje decyzje i mimowolnie postępuję naprzód...postać staje mi wyraźnie przed oczyma: worek na głowie; długie zawinięte już paznokcie stają się świadkami minionych lat wśród tego listowia, pełna rezygnacja, niepojęta beznadzieja, nic na czym można by myśl zawiesić, a pozostały tylko myśli...barbażyńca, okrutnik, niespełna rozumu, na pewno nie człowiek, a może właśnie człowiek, potwór, żywiciel- zakłada maskę na wzór trąby słonia na swojego czarnego konia, który rżąc wydaje odłos ryku słonia, że ciarki przechodzą przez kark, ptaki w popłochu uciekają, a sępy z nadzieją zniżają swój lot...i staje się dla mnie jasne, że jakakolwiek pomoc będzie wyrokiem dla mnie po wieczność, wyrokiem dla mojej rodziny...staję otępiona, oniemiała, serce chce wyrwać się z piersi w bolesnym uścisku żeber...wszystkie moce i ciemności atakują mą powiewającą duszę i miażdżą mnie całą siłą, zapominając o mej kruchości niczym polnego kwiatu, który usycha od lekkiego powiewu wiatru....kamień spada mi na serce, niemal tracę przytomność....wchodzę w położenie tej istoty, która latami nie widziała słońca, któa się boi a z nikąd nie ma pocieszenia, która cierpi a nikt nie widzi..i buntuję się przeciw temu i nie zgadzam się jak w swym tchórzostwie tylko potrafię, przecinam liny krępujące ręce i pozostawiam dalszy los tego człowieka jemu samemu, choć wiem, że nie jest w stanie sobie pomóc...uciekam jednak ja przed jeźdźcem na słoniowatym koniu, ukrywam bliskich memu sercu po całym świecie, ze snu się zrywam spocona, półżywa gdy słyszę ryk w środku puszczy.....
Subskrybuj:
Posty (Atom)

